Logo Northwell na górze.
Jakby firma była dla Henry’ego łaskawa.
Jakby oddawali mu cześć przez cały czas.
Felicia poczuła narastający gniew.
Potem poczuła coś jeszcze.
Wdzięczność.
Henry był cichym świadkiem.
Ten, który liczył.
Felicia powiedziała Sarze, że chce iść.
Sarah skinęła głową. „Pójdziemy razem”.
Pomieszczenie socjalne było mniejsze, niż Felicia zapamiętała.
Zabrzęczały świetlówki.
Na składanym stole leżało ciasto z imieniem Henry’ego wypisanym niebieskim lukrem.
Pracownicy stali w grupach, trzymając papierowe talerze.
Henry stał przy ścianie, wyglądając na lekko zaniepokojonego, jakby uwaga wciąż go swędziała.
Gdy zobaczył Felicię, jego oczy złagodniały.
Podszedł do niej powoli.
„Panna Carter” – powiedział.
Felicia przełknęła ślinę. „Henry.”
Henry splótł dłonie za plecami. „Wyglądasz… inaczej”.
Felicia mrugnęła. „Inne?”
Henry skinął głową. „Wyższy.”
Felicia o mało się nie roześmiała. „Mam ten sam wzrost”.
Oczy Henry’ego zmrużyły się. „Nie tak, jak stoisz.”
Felicię ścisnęło gardło.
Spojrzała na tort, na pokój socjalny, na firmę, która próbowała go uciszyć.
„Dają ci ciasto” – powiedziała Felicia drżącym głosem.
Henry zaśmiał się cicho. „Ciasto jest tanie”.
Felicię zapiekły oczy.
Wyraz twarzy Henry’ego stał się poważny. „Ale wiesz, co nie jest tanie?”